Władza w pierwszej kolejności dbała o przodowników pracy, przynajmniej na pozór. Tak naprawdę najlepsze wczasy mieli zapewnione dygnitarze oraz ich znajomi. Zapakowani po dach, maluchami ruszali w kierunku Bułgarii lub na Węgry z dobrami ukrytymi na handel.
PRL dawał trzy możliwości wyboru- do zagranicznych krajów socjalistycznych, ale trzeba było dotrzeć tam na własną rękę. Była też w tych czasach opcja all- inclusive czyli zakład pracy dofinansowywał wczasy pracownicze. Zostawała też opcja trzecia- na własną rękę w Bieszczady lub pod namiot na Mazury czy Bałtyk.
Przedsiębiorstwa budowały własne ośrodki wczasowe- taki wypoczynek był pod polityczną kontrolą. Organizowano wspólne śpiewanie i naukę pieśni rewolucyjnych, spotkania z przodownikami pracy. Takie wczasy były sowicie finansowane przez pracodawcę- robotnicy nie byli świadomi iż jest to obcinane z ich pensji - zwracali nawet część pieniędzy za dojazd. I tak rodzinka 2+2 wybierała się cudem motoryzacji czyli fiacikiem 126p nad morze. Na dach maluszka pakowano namioty i inne biwakowe śpiwory.
Dziś liczy się wygoda dlatego podróże zmieniły się na loty samolotem w egzotyczne kraje.